Kiedyś już pisałam wątek o tym jak postrzegam PP: viewtopic.php?f=3&t=408. Od tamtej pory minął już prawie rok. Teraz opiszę wszystko dokładnie, kroczek po kroczku. Zastanawiałam się nad tym czy wnikać tutaj w swoje życie prywatne, opowiedzieć o studiach, zawodzie, planach, zainteresowaniach ( o tym co wciąż przyciągam), bo w sumie to jeśli podam dużo szczegółów ze swojego życia to ktoś mógłby mnie rozpoznać - świat jest przecież bardzo mały


A wiec, chronologicznie

1. Dzieciństwo.
Moja rodzina zawsze była nietypowa, jak na polskie realia, ponieważ moja mama była po rozwodzie - a to były jeszcze takie czasy, że wszyscy się dziwili dlaczego mam inne nazwisko niż mama i część rodzeństwa. Nie była to typowa polska rodzina, między innymi dlatego, że moi rodzice to osoby niewierzące. Zwłaszcza ojczym-bardzo specyficzny człowiek, zdeklarowany ateista. Mimo to ja jakoś tak się uchowałam, że chodziłam co niedzielę do kościoła




2. Gimnazjum i szkoła muzyczna.
Zawsze lubiłam śpiewać. Pomyślałam sobie kiedyś, że fajnie byłoby chodzić do szkoły muzycznej. Nie mam zbyt dobrego słuchu muzycznego, powiedziałabym, że zupełnie przeciętny. mimo to odnosiłam wiele sukcesów muzycznych, konkursy wojewódzkie itd. Przełomową decyzją w moim życiu był wybór liceum. Nie wiedziałam, czy zostać w szkole do której chodziłam do tej pory (to był zespół szkół - gim+liceum), czy pójść do innego liceum. Moja mama jest nauczycielką, chodziłam do tego gimnazjum, w którym uczyła. Pamiętam, że spóźniłam się na egzamin gimnazjalny. Była wtedy osobą bardzo nerwową, więc baaaaaardzo się na mnie zezłościła. Powiedziała coś typu, że przynoszę jej wstyd, bo tylko ja się spóźniłam na całą szkołę itd. I wtedy podjęłam decyzję: w takim razie idę do innego liceum, będę dostawać świetne oceny mimo, że nie uczy tam moja mama, uwolnię się spod jej "dyktatury", będę miała bliżej do szkoły muzycznej. I była to jedna z najważniejszych i najmądrzejszych decyzji w moim życiu.
3. Liceum.
Po pierwsze w liceum poznałam swojego obecnego męża - tak jestem z nim 8,5 roku (całe liceum, całe studia, rok po studiach, aż do teraz). Od niecałego roku jesteśmy małżeństwem





Druga sprawa - szkoła muzyczna. Jak wspominałam - chciałam, to była w tym świetna, kochałam swój instrument, grałam całą duszą i dlatego inni to doceniali - tylko jedno ale - ja nie miałam zbyt dobrego słuchu muzycznego - nie byłoby ze mnie genialnego muzyka,. I byłam w rozterce. Zdać porządnie maturę, czy isć na akademię muzyczną? Modliłam się codziennie, prosiłam o znak, co mam robić. Powtarzałam "Boże prowadź mnie". No i znak pojawił się - najpierw mój chłopak, potem ja mieliśmy fizyczny problem z graniem. Oboje graliśmy na instrumentach dętych (obój, klarnet) i oboje w pewnym momencie musieliśmy przestać grać. Po prostu brakowało nam powietrza, ja dusiłam się jak grała. CUD? Przeznaczenie? Teraz wiem, że widząc, że on nie może grać, a jednocześnie prosząc Boga o wskazanie rozwiązania, drogi, po prostu przyciągnęłam rozwiązanie - fizycznie nie mogłam grać. Bardzo przeżyłam odejście ze szkoły muzycznej. Ale tak musiało być, dostałam drastyczną wskazówkę, że to nie jest moja droga życiowa, pewnie teraz byłabym nieszczęśliwa.
4. Studia.
Ogólnie to dostałam się na politechnikę, na biotechnologię. Bardzo trudny kierunek, całe studia trzeba się bardzo dużo uczyć, każdego dnia, bo inaczej nie skończysz ich w terminie. Nie jestem ponadprzeciętnie mądra, inteigentna, zdolna. Miałam na studiach wielu geniuszy, bardzo zdolnych osób, ponadprzeciętnie mądrych. A mimo to zdawałam niemal wszytko w pierwszych terminach. Miałam stypendium rektorskie, dodatkowo 1000zł z Unii z miesiąc i jeszcze ogarnęłam sobie 3 miesięczny staż za 12 tysięcy złotych za 3 miesiące. Uczyłam się oczywiście, ale na pewno nie więcej niż większość osób, które musiłay powtarzać rok (zaczynało nas 160osób, obroniło inżyniera obroniło w terminie może z 30, magistra zrobiło chyba z 20).
Na studiach byliśmy z mężem (wtedy jeszcze chłopakiem, dla ułatwienie będę pisała Moim A.) na wielu fajnych wyjazdach - Kanary, Madera, co roku Tatry (moja druga miłość), pracowaliśmy przez 3 miesiące w Anglii (odłożyliśmy bardzo dużo pieniędzy).
I w tym miejscu zacznie się moja świadoma przygoda z PP.
Już po inżynierce jedna koleżanka zapytała mnie - "jak Ty to robisz, że wszytko tak bez problemu zaliczasz, a nie uczysz się wcale więcej niż inni". Odpowiedziałam:" Nie wiem, po prostu nie zakładam, że może być inaczej, że zdam. Mówię sobie - zdam i koniec, ktoś to przecież musi zdać, wszystko jest dla ludzi. Przecież po to się uczę żeby to zdać. Nie rozumiem ludzi, którzy od razu zakładają, że nie zdadzą, jęczą i dramatyzują - jaka masakra ten egzamin- na pewno będzie poprawka". A ona na to = "To pewnie czytałam Sekret?". Nigdy go nie czytałam...
Jak wróciłam do domu to najpierw obejrzałam film z Moim A. On był oczywiście sceptyczny. Ta cała otoczka filmu...Magia, Sekret,Czary mary, uwierz i cyk masz, podjarani Amerykanie, hehe....No racjonalny facet, taki typowy racjonalista sporzy na to z politowaniem. Ale mi się zapaliła lampka...PRZECIEŻ JA CAŁE ŻYCIE STOSUJĘ PP! Nieświadomie. Modliłam się - wierzyłam, że wszytko o co poproszę spełni się, wierzyłam w swoje cele, marzenia, miałam wszytko na zawołanie. Przecież to jest takie łatwe!!! Tylko trzeba nauczyć się wporowadzić to w życie! Wiem, że mi łatwiej uwierzyć było w PP, bo miałam miliard dowodów ze swojego życia, że ono działa. Całe moje życie to jedne wielki dowód! osoba, która miała bardzo ciężki start i życie zbyt jej się nie układa i nagle obejrzy taki film i nawet jeśli uwierzy w jego treść to trudno będzie jej na podstawie takiego filmu wprowadzić PP do swojego życia. Bo ja po prostu już wcześniej wiedziałam jak to się robi, jaki jest tego mechanizm. Wystarczy uwierzyć, że coś już JEST. Np. zdam egzamin/już jest zdany - bo się nauczyłam, wygram konkurs - bo czemu nie, mam Mojego A., bo takiego go sobie wyobraziłam itd.
I od tego czasu stosuję PP świadomie. Co przyciągnęłam, jak je stosuję i jak cudowne jest teraz moje życie i jakie mam plany opiszę później, bo to za dużo na jeden post
