
Od czego się zaczęło? Od tego, że w którymś momencie życia czułam taką rozpacz, że moim największym marzeniem było to, żeby przejechał mnie samochód… serio. Mój ojciec jest alkoholikiem. Nienawiść i psychiczne znęcanie się, którą skierował w kierunku mojej mamy spowodowała, że z tego stresu zachorowała i zmarła. Później to nękanie przeniósł na mnie. Ostrym krzykiem wpajał mi, że nigdy niczego nie osiągnę, nie znajdę męża, że nie przyjmą mnie do żadnej pracy, że w niczym sobie nie poradzę. Że jestem głupia, brzydka i totalnie nic warta. Moja podświadomość chłonęła te słowa jak gąbka. Nienawidziłam ojca za to, co zrobił mamie, nienawidziłam swojego życia, nienawidziłam siebie samej. Przyszedł czas, że wyprowadziłam się z domu i przeprowadziłam do innego miasta. Jak najdalej od domu. Ale on nie przestawał mnie niszczyć psychicznie i jeszcze bardziej się nade mną pastwił, że jakim cudem śmiałam go porzucić i zostawić dom zamiast się nim zajmować.
Samotność, poczucie winy, gniew i poczucie beznadziei życiowej opanowało mnie do tego stopnia, że zaczęłam pić byleby chociaż na chwilę zagłuszyć ten przeszywający mnie smutek. Codziennie po pracy (której de facto nie cierpiałam) wypijałam butelkę wina i płakałam nad swoim losem. Totalne dno.
W którymś momencie rzuciłam do Boga, że jeśli czegoś nie zrobi to ja naprawdę palnę sobie w łeb. Bo już nie miałam na nic siły ani chęci. I wtedy jakby strzelił mnie piorun. Doszło do mnie, że ja nie chcę żyć jak na wegetacji, że chcę być szczęśliwa i spełniona. Ale nie miałam zielonego pojęcia czy kiedykolwiek osiągnę ten stan a tym bardziej nie wiedziałam jak się za to zabrać. Jedyne, czego byłam pewna to to, że było ze mną źle i potrzebowałam pomocy. Podjęłam decyzję, że koniec z użalaniem się nad sobą. To była najlepsza decyzja mojego życia

Na 2-letniej terapii przepracowałam całkiem sporo i myślałam, że jest już ze mną ok. Zakończyłam terapię, poznałam chłopaka i zakochałam się. Ale ten związek pokazał mi jak wiele jeszcze było we mnie nieuzdrowionych rzeczy, jak wiele złych przekonań na temat siebie samej trzymałam w sercu (dziękuję za to). Temat był gruby i głęboki. Kiedy chłopak mnie zostawił po raz kolejny postanowiłam o siebie zawalczyć, tym razem już najgłębiej i najmocniej jak się tylko da. Moim największym marzeniem było pokochać siebie na tyle, aby umożliwić sobie prowadzenie swojego wymarzonego życia z własną, wymarzoną rodziną. Bardzo pragnęłam kochać i być kochaną.
Na forum trafiłam gdy chciałam przyciągnąć mojego byłego. Gdy zaczęłam zagłębiać się w poszczególne wątki to tak jakby ktoś zapalił światło w ciemnościach. Wiedza z postów uświadomiła mi, że należy postawić siebie wyżej od jakiegoś faceta, który mnie nie chciał. Uderzenie świadomości było dla mnie wielkie, że przez kolejne ileś miesięcy zaczęłam nad sobą pracować wszelkimi możliwymi technikami szukając takich, które mi najbardziej w duszy grały. Wydrukowałam masę postów i czytałam raz, trzeci, siódmy, dziesiąty. Dotąd aż dotarło. Nie wiedziałam czego konkretnie oczekiwać. Nie wiedziałam kiedy coś faktycznie mogłoby się ze mną zadziać i jak to odczuję. Ale wiedziałam czego pragnę i byłam wytrwała w pracy nad kochaniem siebie. Ta systematyczność i cierpliwość baaaardzo mi się opłaciły

W jaki sposób? Ze wzruszenia aż mam ochotę się teraz rozpłakać i z miłości aż pocałować samą siebie. Po paru latach pracy uważam, że jestem zupełnie inną osobą. Lepszą po 100 kroć. Ważną, mądrą, godną, piękną i silniejszą niż kiedykolwiek. Pozytywną i z radością patrzącą na otaczający mnie świat. Wdzięczną… kocham być wdzięczną za to co mam teraz

Jest wiele prawdy w tym, że kiedy zmieniasz siebie zmienia się cały twój świat wokół. Kiedy zaczynasz kochać siebie, ludzie zaczynają kochać ciebie. Odczuwam to na każdym polu.
Kiedyś byłam samotna i nikt ze znajomych nie miał dla mnie czasu w weekendy. Odkąd kocham siebie, to w moim życiu pojawiły się wspaniałe przyjaciółki, z którymi zwiedzam świat, spędzam wolny czas i cieszę się życiem. Teraz w każdy weekend mam fajne plany i w ogóle się nie nudzę. Ludzie sami do mnie lgną, czują moją dobrą energię i prawie cały czas słyszę czy to w pracy czy prywatnie jak wspaniałą, serdeczną i pozytywną jestem osobą. Że aż chce się ze mną spędzać czas. Zaproszeń na wszelkie wypady mam od groma. I to jest fantastyczne

Kiedyś nie lubiłam swojego towarzystwa i niszczyłam siebie alkoholem, śmieciowym żarciem i destrukcyjnymi myślami. Obecnie uwielbiam swoje towarzystwo, lubię sobie od czasu do czasu pobyć sama, pomedytować, uprawiać jogę, docenić swoje życie. Wszystko co robię, robię dla siebie i za każdym razem kiedy wpada mi myśl aby w jakiś sposób umilić sobie czas, to mówię do siebie „to dla ciebie kochana, zasługujesz na to”

Kiedyś miałam beznadziejną pracę, w której byłam nieszczęśliwa. Teraz mam pracę, w której czuję się jak pączek w maśle. Zero stresu, zero nadgodzin, zero głupich zadań, wspaniali szefowie, świetny zespół, mega swoboda. Co roku wybijam się ponad szereg i dostaję podwyżki.
Teraz szanuję moje potrzeby i otwarcie o nich mówię. Jestem asertywna i wyznaczam granice. Uważam, że zasługuję na najwspanialsze rzeczy tego świata. Akceptuję swoje wady i kocham moje zalety. To ja jestem odpowiedzialna za realizację swoich pragnień, za swoje szczęście, wybory i działania. A przede wszystkim wiem, że jestem na tyle silna, że potrafię się podnieść w obliczu każdych problemów

Ponadto zadbałam o swoje ciało i mój wygląd. Adoratorów mam na pęczki. Jestem w pełni zdrowa. Zwiedzam świat. Uprawiam przeróżne sporty. Uczę się języków obcych. Korzystam z dobrodziejstw kulturalnych i gastronomicznych. Poprawiły się moje relacje z ojcem i bratem. Mieszkam w miejscu, w którym zawsze chciałam mieszkać. Naprzeciągałam całą masę voucherów, prezentów i bonów. Wiele rzeczy mam za darmo.
Da się? Da się. Jak się chce, to można. Jestem tego żywym dowodem, że można wyjść z grubego bagna i poprawić swoje życie. Nie twierdzę, że jest idealnie. Nie, jestem normalnym człowiekiem, który ma lepsze i gorsze dni. Ale teraz na te gorsze dni mam zupełnie inną reakcję. Odkąd pracuję z PP, to wiem, że wszystko dzieje się po coś i nie ma przypadków. Gdy przytrafia mi się przykra (z ówczesnego punktu widzenia) sytuacja, to rozbrajam ją myślą, że nic nie dzieje się bez przyczyny i na pewno z tej sytuacji wyniknie dla mnie jakaś korzyść, której jeszcze nie widzę ale po jakimś czasie zawsze ją dostrzegam. Obecnie jestem przekonana, że wszystko dzieje się po to aby było dla mnie dobrze.
Absolutnie nie osiadłam na laurach i nie twierdzę, że już koniec pracy. Kochanie siebie to proces, który może trwać całe życie. Nie mniej jednak, jest to wspaniały proces, który niesamowicie uwypukla efekty, warty każdej minuty twojego życia. Czy czuję się szczęśliwa? Tak


Jak może być jeszcze lepiej niż teraz?


