Mam ,znalazłam , autorem tego tekstu jest jeden z naszych użytkowników:
Trwało to max. 2 tygodnie. Możliwie jak najczęściej (ale tez nie jakoś obsesyjnie często, po prostu gdy miałem większą chwilę), kładłem się do medytacji, kreując poczucie ulgi, zadowolenia i wdzięczności, że to już się skończyło. No bo kurde - kim ona tak na prawde jest ??!! No ok, ładna i bardzo fajna dziewczyna... ale co z tego

to znaczy że mam się przez nią spowalniać i cierpieć ? No pewnie że nie

Najważniejsze to SERIO CHCIEĆ. Ludzie nieszczęśliwie zakochani maja tendencję do usilnego kontaktu z tą osobą, z jednej strony nie chcą dłużej cierpieć, ale z drugiej chcą jak najczęściej widywać tą osobę jako obiekt miłości, a to przecież niemożliwe te dwie rzeczy na raz. Powody moga być różne - podświadoma tendencja do krzywdzenia siebie, strach przed brakiem jakiegokolwiek uczucia więc lepsze nawet negatywne, niskie poczucie wartości itp. tu już każdy sam musi sobie do tego dojść.
Grunt to nie stawiać drugiej osoby "wyżej od siebie" oraz nie mieć do niej pretensji, że nas nie chce (myślę, że to błąd wielu osób), takie podświadome myślenie "co za idiota/tka że nie chce tak fajnej osoby" jest ucieczką przed samym sobą. To my mamy problem i to my do niego doprowadziliśmy, druga osoba nie jest niczemu winna. To chowanie głowy w piasek.
Warto też sobie uzmysłowić, że sednem nie jest osoba, ale UCZUCIE do tej osoby. Przecież inny chłopak nie jest w niej zakochany. To nie ta dziewczyna to powoduje tylko my sami, uczucie jest w naszej głowie a ta osoba je tylko "wypełnia". Dobrze sobie uzmysłowić tą iluzję i też przypomnieć wcześniejsze miłości jeśli ktoś miał, zdać sobie sprawę, że wcześniej tak samo kochałem i co ? I jakoś ani śladu po tym (pomijając luźne sentymentalne wspomnienia).
Poprawę zacząłem odczuwać zaskakująco szybko, przez kolejny tydzień to wracało falami ale coraz bardziej czułem, że to nie ma sensu. Nagle zdałem sobie sprawe, że nie czuję już w zasadzie nic. To jest w sumie troche straszne, ta nagła pustka kiedy jeszcze niedawno było tak silne i długotrwałe uczucie. Więcej jednak było ulgi i takiej przyjemnej obojętności. Teraz pozostał tylko wstyd do siebie gdy sobie przypomne, że dałem się tak zaślepić. Widocznie jeszcze sobie tego nie wybaczyłem tak do końca.
Mam wrażenie, że czegoś nie dopisałem, ale ja prawie całkiem wymazałem z pamięci tamtą sytuacje, może nie tyle wymazałem co zdystansowałem się do tego tak, jakby w ogóle sie nie zdarzyło, tylko czasem sobie przypomnę i jeszcze póki co troche zle sie czuje wtedy. Jednak teraz gdy tak na spokojnie o tym wszystkim myślę, to pomogło mi zrozumieć pewną osobistą rzecz, więc powiedzenie że co nas nie zabije to nas wzmocni, jak zwykle sie sprawdz